Upojenie
Acrylik na blasze - Daniela Karewicz
Wódka
Dusza w nim drgnęła, w niebo wzniosła i zapłonęła ogniem, gdy poczuł ją w żyłach po raz pierwszy.
Szmer
westchnień, marzeń i pragnień,
niby polne kwiaty w nim drżały, kiedy ponownie zalał się jej
magią ... i za każdym razem gdy miał ją w sobie, oplatała go żywa, rozedrgana, mieniąca
się kolorami pajęczyna wspaniałości, przysłaniająca rzeczywistość.
Tylko
w jej upojnych objęciach mógł się
odgradzać od banalnej, codziennej monotonii. Baśniowymi majakami się otaczał, tęczami
spowijał... życie było tam piękne. Drzewa przemawiały, ptaki były rajskie, w kamieniach biły serca, deszcze strugami śpiewały. To nad ruczaje srebrne
szedł, by grać ich dźwięki tajemne, to na łąkach rosą skrzących,
szeptu kwiatów słuchał w rymy go układając.
A
tu raptem powszednia kołomyja i
banalny, beznadziejny kierat, w którym codzienność
trzeszczy. Nie ma czasu myśleć o tych cudownościach głęboko w duszy utajonych.
Czuł się
jak ślepiec błąkający się w amoku, jak promień w mętnym błocie zatopiony.
Kiedy
był nagrany, znikały wszelkie kłopoty. Serce waliło mu wzruszone, wracały czarowne upojenia, pławienie w muzyce,
kolebanie w rytm poezji ... oczy wilgotniały niby w modlitwie.
Czasem
jednak, czar ten wspaniały
pryskał, w jakiś dziwny koszmar się zmieniając. Wtem błądził w ciemnościach
oświetlonych widziadłami, to w lasy zaklęte z widmami straszliwymi się zanurzał, to mogiły z marami skrzydlatami odwiedzał, to w ruinach zamkowych się błąkał, gdzie upiory z
chichotem latały.
Ani
przegnać, ani wyplenić tych przeklętych urojeń się
nie dawało...!
Butelka
Wpadł w prawdziwy obłęd, gdy pewnego dnia kazali mu się
jej wyzbyć. Trudne było to i żmudne, bowiem wyrastała
przed nim gdziekolwiek, zwycięska i niepokonana.
Bezczelna
i wzniosła, skrząc się cudnymi barwami,
trwała w nim nieugięcie i kusiła.
Wpatrywał się w nią żałośnie z mieszanymi uczuciami, kochając ją i nienawidząc zarazem. Gdy znikała,
dusza mu więdła i przygasała, a kraśniała, gdy
znowu lśniła w nim swym modrym blaskiem. Tłukł się jak zwierzę w potrzasku, z utęskinieniem wypatrując w sobie jej ukochanego śladu, tlącego się jeszcze gdzieś tam w najbardziej odległych zakamarkach jego
świadomości.
Gdy
ostatkiem sił stłamsił w końcu i tę ostanią iskierkę, poczuł się jakby
nagle duszę utracił. Rozglądał się bezradnie, nie wiedzac co począć,
gdzie iść. Miotał się
niby w czerni jakiegoś snu, z którego nie da się ocknąć...
Wpadł do bramy, chyłkiem
przesunął się z trwogą pod odrapaną ścianą i niby spłoszone zwierze wbiegł na mroczne
podwórze w swoje ukochane kąty.
Tulił
coś w ramionach, zaglądał co
chwila pod kurtkę, a oczy błyszczały
mu srebrem niby gwiazdy. Zginęła
za nim ulica, umilkła nagle wrzawa ludzka. Wnet
zapomniał o przysięgach na śmierć i życie i
skulony pod komórkami, wydobył z siebie butelkę... Ująwszy
ją z czułością w dłonie, przywarł mocno do twarzy, a oddech zapierał mu potężny
krzyk radości od wieków chyba tajony.
Wpił w nią usta z tak głodnym ogniem, że aż zatoczył się z upojenia, tchu mu zabrakło i pierś
chciało
rozerwać. Ziemia usunęła mu się
spod stóp, zapadł się jakby w ognistą przepaść, rozglądając się
wokół rozwartymi ze strachu oczyma. Raptem zerwał się i
biec zaczął w popłochu jak obłąkany, nie wiedząc dokąd,
byle szybciej, byle dalej, jakby uciekając od samego siebie. Cisnął ją precz, daleko, gdzieś hen za siebie, lecz po chwili znowu ją dopadł, objął szaleńczo i wtłoczył w gardło, aż wszystko z oczu mu zginęło...i
znów zapadł się w majaku cudownym, baśniowe
moce ponownie sypnęły mu w oczy cudowną kaskadę czarów...i na nowo spowity był czarodziejską tęczą cudów i marzeń.
Kołysał się w tych cieniach,
oniemiały i zalękniony, wpatrując się w bajeczny kalejdoskop kolorów. Muzyka
wokół mu grała. Dusza
rozkwitała mu w zachwycie w uniesieniach
boskich, aż w końcu mdlał zatracając się w
sobie.
Kiedy
powracał
do przytomności, długo błądził zdumionymi oczyma, nie wiedząc
dobrze, czy jest jeszcze żywy,
czy to w jego umyśle działy się te
dziwy. I na powrót noc była
czarna, pełna dziwnego ruchu, pełna lęku,
trwożnych szmerów, przyczajonych zjaw. Z
ciemności
przebłyskiwały blade światła, w których pełzały poskręcane węże, a purpurowe strugi
zalewały piekielną ulewą świat cały. Drętwiał ze strachu, przywalony głuchą martwotą głazów jakichś,
które raptem pękały z hukiem, a w ulicach głosy dudniły z
widmami płynącymi nie wiadomo skąd i dokąd.
Upojenie
Na nic już nie baczył. Głód w nim rósł nieokiełznany,
wzmagając się bezustannie. Dusił w uścisku nieodstępną butelkę, wgniatał znowu w usta aż do bólu, by skąpać się ponownie, jeszcze raz i
jeszcze w rozkoszach upojenia, a przesłonięte bielmem oczy nie widziały już
nic. Oddawał się
jej bez opamiętania, bez umiaru, wpięty w nią aż do końca.
Nieprzytomne
słowa rwały się
opite szałem, gdy raptem, z dzikim
skowytem bez zmysłów
padł...
Daniela Karewicz