Dom sterczał w milczeniu jak czarne widmo groźby.
Kiedy ujrzałam go po raz pierwszy, w moim sercu coś drgnęło. Czułam jego wołanie o pomoc.
Straszył odrapanym tynkiem i szaroścą okiennic. Zawalony róg dachu wraz z resztą zgrzybiłej dachówki zdawały się być umęczone liczeniem ulew, a przybity czasem komin miał chyba też dość kłócenia się z wichurami.
Jęczące odrzwia prowadziły do sinej od dymów komnaty duszącej się we własnej przeszłości.
Szkaradne palenisko pragnęło nazywać się starym kominkiem, a zapleśniały zlew i mazista od olejów szafka wbudowana w okienną wnękę cuchnęły zjełczałym tłuszczem.
Wytłuczone kamienne schody wiodły do saloniku, w którym dumnie królowała nisza powleczona pajęczyną. Stamtąd,
wspinało się po drewnianej drabinie do obrzydliwie zakrościałej łazienki. Obok, wraz z popękanym rogiem pokrytym czarnym nalotem, przerażała wielka sypialnia.
Rude plamy zmurszałej cegły i wionąca zewsząd wilgoć uwydatniały starość domu, lecz jego rdzeń w murach był zdrowy, z litego kamienia.
Miałam tylko miesąc na załatwienie formalności związanych z jego zakupem.
Przeprowadzka odbyła się natychmiast po podpisanu umowy.
Przygnieciona meblami i skrzyniami zawierającymi moją dotychczasową egzystencję obejmowałam kurczowo doniczkę z małą choinką, ostatnią pamiątką mojej przeszłości.
Do dziś ją odwiedzam podczas moich przechadzek.
Przesadzona wzdłuż alei prowadzącej do pobliskiego strumienia, bezlitośnie liczy moje lata.
Dzisiaj, mój ukochany dom jest wyhaftowany moją fantazją i moimi losami.
Wiele delikatnych igiełek tkało moje życie, wiele okrutnych szpilek je kłuło.
Pamiętam nasze pierwsze miesiące, kiedy to ciskałam się między workami z cementem, puszkami farb i porozrzuconymi po pokojach narzędziami. Powiercone ściany, podłogi i sufit nadawały całemu otoczeniu upiorny wygląd, a jako że i wymieniano całą instalacją elektryczną, pozostawałam często bez prądu.
W blasku drżących świec, dom przypominał rozdarte trzewia z połamanymi żebrami i powypruwanymi żyłami.
Gruntowne porządki rozpoczęłam od kominka. Był olbrzymi, sięgał sufitu i zajmował połowę kuchni. W jego tylniej ścianie pod wysokim okapem ciekawiło dwoje mosiężnych drzwiczek prowadzących do tajemniczych kryjówek; po lewej stronie do czarnego pieca na chleb, po prawej do przepastnej piwnicy.
Intrygujące było wchodzić do wnętrza kominka, by zanurzać się w jego sekretne odchłanie.
Penetrowałam czeluści ceglanej piwniczki, która doskonale mogłyby spełniać funkcję schronu przeciwatomowgo.
Opróżniałam ją z połamanych krzeseł, resztek starych mebli i zbutwiałych desek. Wśród skorodowanych narzędzi, moją uwagę zwrócił stary szpilorek.
Aż skry leciały, kiedy pieczołowicie polerowałam go z resztek rdzy. W pewnym momecie wyślizgnął mi się z rąk i potoczył w kierunku piwniczki...jakby chciał do niej powrócić.
Kiedy wkładałam go do szuflady, poczułam silne ukłucie.
Po emanującego dziwnym światłem szpilorku spływała kropla mojej krwi.
Nastała jesień i pewnego burzliwego wieczoru zapaliłam na palenisku ogień. Skulona w fotelu wsłuchiwałam się w huk wiatru i dudnienie deszczu, a w obłąkanych płomieniach jawiły się wypaczone obrazy dziejów mojego domu.
W odgłosach wichury wyczuwałam wrogość, a ciężkie krople uporczywie wbijały się w skronie. Raptem wydawało mi się, że słyszę jakieś głosy i walenie do okien.
Pomimo ścisku dławięcego gardło, zdecydowałam się obejść pokoje.
W obawie, iż tnące jak blacha przeciągi zagaszą okapujący woskiem ogarek, przysiadałam na schodach, by po chwili prześlizgnąć się dalej. W mej prawej ręce połyskiwał szpilorek.
Na górze wszystko wydawało się poruszać. Krzywa okiennica łomotała natrętnie, a nad zwisającym, dziurawym od wiatru sufitem, wibrowała wściekle czerwona dachówka. Milczące strugi ciekły po ciemnozielonych obdartych ścianach, zalewając spękaną posadzkę.
Rzuciłam szpilorek i prawie po ciemku zabrałam się do zbierania wody.
Rzuciłam szpilorek i prawie po ciemku zabrałam się do zbierania wody.
Po chwili przestało padać. Gdy otworzyłam okno, zimne powietrze wdarło się ze świstem zatrzaskując drzwi.
Kłębiaste chmury muskały pobliskie wgórza, a wiekowe świerki nurzały się w przepastnych mrokach.
Zeszłam na dół i rozłożyłam fotel. Zmęczona wrażeniami, sączyłam przed kominkiem czerwone wino. Dopalające się drwa trzeszczały pocichutku i mrugały do siebie sennie.
Kiedy wchodziłam do łóżka, coś ukłuło mnie w stopę. Był to szpilorek.
Byłam pewna, że zostawiłam go na górze...
Obudziło mnie pulsowanie w głowie i silny swąd. Zaplaliłam latarkę. Pokój był wypełniony gęstym dymem, a w kominku tliły się resztki szczap i jakieś szmaty.
Zastanawiałam się, skłąd one mogły się tam wziąć. Być może rozwiesiłam je tam wczoraj po czyszczeniu podłogi, nie pamiętałam tego.
Na brzegu paleniska z pod nadpalonych ścierek, wyzierał szpilorek.
Założyłabym się, iż ostatni raz widziałam go obok łóżka...
Rozwarłam drzwi i głęboko zaczerpnęłam powietrze. Ostatnie podmuchy wiatru biły się z chmurami o gwiazdy i księżycowe promienie.
****
Kominek terroryzował dom i drwił ze mnie. Było prawie niemożliwe rozniecić ogień, a kiedy w końcu mi się to udawało, dym buchał mi w twarz i długim welonem snuł się wzdłuż ścan, aby powoli zaczadzić wszystkie pomieszczenia. Musiałam uchylać drzwi i okna by spowodować przeciąg, a wraz z nadchodzącymi chłodami nie miało to przecież sensu.
Na Boże Narodzenie dom był prawie zdatny do użytku, choć tylko prowizorycznie otynkowany i zgrzebnie pobielony.
Zaprosiłam więc na święta kilku przyjaciół i z tej okazji postanowiłam upiec coś na rusztach.
Atmosfera była wspaniała, mięsiwa się nie przypaliły i grzalśmy się wszyscy przed kominkiem.
Obserwowałam go jednak z obawą, kiedy to opwiadałam o moich perypetiach z nim związanych.
Nie ufałam mu.
Z odejściem gości wygasł i ogień, a ja rzuciłam się na fotel, aby przy świecach delektować się moim sukcesem. Popijałam drinka, patrzyłam na nowe kuchenne meble i jeszcze nie ukończoną posadzkę.
Zegar wskazywał północ.
Raptem coś pacnęło. Na dnie paleniska jakiś stwór grzebał się i dyszał.
Zdrętwiałam ze strachu.
W popłochu złapałam szpilorek i zapaliłam światło. W blaskach lampy ujrzałam przycupniętego szczura, który wiercił mnie przastraszonymi ślipkami. Patrzliśmy się na siebie nierucho jakby w oczekiwaniu, kto wykona pierwszy ruch.
Powoli zaczęłam cofać się do drzwi wejściowych i otwarłam je na oścież. Starałam się wygarnąć nowego gościa długą szczotką, który to prawdopodobnie zwabiony zapachami i ciepłem szukał schronienia. Tak to wpadł też przez komin i wylądowal w popiele.
Szczurek jakby zrozumiał, że jest tu niepożądany i ochoczo czmychnął na zewnątrz. Odetchęłam.
Wróciłam do kominka, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku i rozgarniając jeszcze raz letni popiół natrafiłam na szpilorek.
Przecież przed chwilą trzymyłam go w ręku...
Czyżby dom był nawiedzony? Może był opętany jakimiś nieczystymi siłami...
Wyciągnęłam z piwnicy kawał dykty i zamknęłam otwór pod okapem. W resztkach spalonych drewienek tajemniczo jażył się szpilorek.
Pozostawiłam go tam.
Pierwszy cios nieznośnemu kominkowi zadałam wiosną. Rozebranie go było łatwiejsze niż przypuszczałam. Kiedy murowano kanał kominowy, w ostatniej chwili złożyłam w jego kącie owinięty w białą chusteczkę szpilorek.
Postanowiłam zostawić go z jego przeszłością, czasem i miejscem do których przynależał.
Piwniczka została wyłożona ceramiką, a na miejscu kominka stanęła elegancka kanapa.
Z biegiem czasu dom piękniał, przekształcał się, nabierał sensu.
Moje upodobania artystyczne, które zostały zagłuszone z powodu organizowania nowego życia, zaczynały teraz rozkwitać.
Na ścianach pojawiły się malowane przeze mnie obrazy, a na półkach publikacje moich wierszy i opowiadań.
***
Minęły wieki.
Czasami siadam na staroświeckiej kanapie, i
sącząc szlachetne wino
wspominam
pierwsze chwile w moim ukochanym domu.
Dotykam ściany za moimi plecami i czuję przyjemne drżenie.
Oto, co mnie podnieca...
Daniela Karewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz