DRZAZGI MOJEGO ŻYCIA

Moje zdjęcie
Una ciocca ormai grigia, una bandana pazza al vento, in testa le meraviglie del mondo, nel cuore l’incanto. Senza valige ne soldi le follie della vita rincorre. Dietro le spalle il nulla, luce all’ orizzonte, intorno l’universo.

15.01.2012

Upojenie


Upojenie

 
                             Acrylik na blasze - Daniela Karewicz




Wódka

Dusza w nim drgnęła, w niebo wzniosła i zapłonęła ogniem, gdy poczuł ją w żyłach po raz pierwszy.
Szmer westchnień, marzeń i pragnień, niby polne kwiaty w nim drżały, kiedy ponownie zalał się jej  magią ... i za każdym razem gdy miał ją w sobie, oplatała  go żywa, rozedrgana, mieniąca się kolorami pajęczyna wspaniałości, przysłaniająca  rzeczywistość.
Tylko w jej upojnych objęciach mógł się odgradzać od banalnej,  codziennej monotonii. Baśniowymi majakami się otaczał, tęczami spowijał... życie było tam piękne. Drzewa przemawiały, ptaki były rajskie, w kamieniach biły serca, deszcze strugami śpiewały. To nad ruczaje srebrne szedł, by grać ich dźwięki tajemne,  to na łąkach  rosą skrzących, szeptu kwiatów słuchał w rymy go układając.
A tu raptem powszednia kołomyja i banalny,  beznadziejny kierat,  w którym codzienność trzeszczy. Nie ma czasu myśleć o tych cudownościach głęboko w duszy utajonych.
Czuł się jak  ślepiec błąkający się w amoku, jak  promień w mętnym błocie zatopiony.
Kiedy był nagrany,  znikały wszelkie kłopoty. Serce waliło mu wzruszone, wracały  czarowne upojenia,   pławienie  w muzyce,   kolebanie w rytm poezji ... oczy wilgotniały niby w modlitwie.
Czasem jednak, czar ten wspaniały pryskał, w jakiś dziwny koszmar się zmieniając. Wtem błądził w ciemnościach oświetlonych widziadłami, to  w lasy zaklęte z widmami straszliwymi się zanurzał, to mogiły z marami skrzydlatami odwiedzał, to w ruinach  zamkowych się błąkał,  gdzie upiory z chichotem latały.
Ani przegnać, ani wyplenić tych przeklętych urojeń się nie dawało...!
 
Butelka
Wpadł w prawdziwy obłęd, gdy pewnego dnia kazali mu się jej wyzbyć.   Trudne było to  i żmudne, bowiem wyrastała przed nim gdziekolwiek,  zwycięska i niepokonana.
Bezczelna i wzniosła, skrząc się cudnymi  barwami,  trwała w nim nieugięcie i kusiła. Wpatrywał się w nią żałośnie z mieszanymi uczuciami, kochając ją i nienawidząc zarazem. Gdy znikała, dusza mu więdła i przygasała, a  kraśniała, gdy  znowu lśniła w nim  swym modrym blaskiem. Tłukł się  jak zwierzę w potrzasku,  z utęskinieniem wypatrując  w sobie jej ukochanego śladu, tlącego się jeszcze gdzieś tam w najbardziej odległych zakamarkach jego  świadomości.
Gdy ostatkiem sił stłamsił w końcu i tę ostanią iskierkę,  poczuł się jakby  nagle duszę utracił. Rozglądał się bezradnie, nie wiedzac co począć, gdzie iść.  Miotał się  niby w czerni jakiegoś snu, z którego nie da się ocknąć...
 
Wpadł do bramy, chyłkiem przesunął się z trwo pod odrapaną ścianą i niby spłoszone zwierze wbiegł na mroczne  podwórze w swoje ukochane kąty. Tulił  coś w ramionach, zaglądał co chwila pod kurtkę, a oczy błyszczały mu srebrem niby gwiazdy. Zginęła za nim ulica, umilkła nagle wrzawa ludzka. Wnet zapomniał o przysięgach na śmierć i życie  i  skulony pod komórkami, wydobył  z siebie butelkę... Ująwszy ją z czułością w dłonie, przywarł mocno do twarzy, a   oddech zapierał mu potężny krzyk radości od wieków chyba  tajony. 
Wpił  w nią usta  z tak  głodnym  ogniem, że aż zatoczył się z upojenia, tchu mu zabrakło i pierś chciało  rozerwać. Ziemia usunęła mu się spod stóp, zapadł się jakby w ognistą przepaść, rozglądając się wokół rozwartymi  ze strachu oczyma. Raptem zerwał się i biec zaczął w popłochu jak obłąkany, nie wiedząc dokąd, byle szybciej, byle dalej, jakby uciekając od samego siebie. Cisnął ją precz, daleko, gdzieś hen za siebie, lecz po chwili znowu ją dopadł, objął szaleńczo i wtłoczył w gardło, aż wszystko z oczu mu zginęło...i znów zapadł się w majaku cudownym, baśniowe moce ponownie sypnęły mu w oczy  cudowną kaskadę  czarów...i na nowo spowity był   czarodziejską tęczą cudów i marzeń.
Kołysał się w tych cieniach,  oniemiały i zalękniony, wpatrując się w bajeczny kalejdoskop kolorów. Muzyka wokół mu grała.  Dusza rozkwitała mu w zachwycie w uniesieniach boskich, aż w końcu mdlał zatracając się w sobie.
Kiedy powracał  do przytomności, długo błądził zdumionymi oczyma, nie wiedząc dobrze, czy jest jeszcze żywy, czy to w jego umyśle działy się te dziwy. I na powrót noc była czarna, pełna dziwnego ruchu, pełna lęku, trwożnych szmerów, przyczajonych zjaw. Z ciemności  przebłyskiwały blade światła, w których  pzały poskręcane węże, a purpurowe strugi zalewały piekielną ulewą świat  cały. Drętwiał ze strachu, przywalony głuchą martwotą głazów jakichś, które raptem pękały z hukiem, a w ulicach   głosy dudniły z widmami  płynącymi nie wiadomo skąd i dokąd.
 
Upojenie
 
Na nic już nie baczył.  Głód w nim  rósł nieokiełznany, wzmagając się bezustannie. Dusił w uścisku nieodstępną butelkę, wgniatał znowu w usta aż do bólu, by   skąpać się ponownie, jeszcze raz i jeszcze w rozkoszach upojenia, a przesłonięte bielmem oczy nie widziały już nic. Oddawał  się jej bez opamiętania, bez umiaru, wpięty w nią aż do końca.
 
Nieprzytomne słowa rwały się  opite szałem, gdy raptem, z dzikim skowytem bez zmysłów padł...
 
                                                                           Daniela Karewicz