Kocham mgłę.
Kochałem ją już w dzieciństwie, kiedy to bawiliśmy się razem w chowanego, kiedy zaszywałem się w niej, gdy uciekałem z domu ze strachu przed karą, lub po prostu nie miałem ochoty nikogo widzieć.
Mgła nigdy mnie nie rozczarowała. Kryła mnie przed wszystkim, skutecznie potrafiła maskować moje mroczne myśli i taić ciemną stronę mojego doskonałego Ja.
Moim największym pragnieniem było wedrzeć się w nią, spentetrować jej wnętrze.
Z biegiem czasu stało się to prawdziwą obsesją, polowałem na nią maniakalnie i śledziłem zachłannie każde jej posunięcie.
Za wszelką cenę chciałem dotrzeć do jej serca.
Niełatwo jest ująć mgłę.
Kiedy ją napotykam, zakradam się do niej niepostrzeżenie w obawie, iż znowu mi się wymknie. Czasami wydaje mi się ją dopaść. Spłoszona, kotłuje wtedy swą skłębioną bielą, wyślizguje się sprytnie z mych objęć, by filuternie kołować nad moją głową.
Z daleka wydaje się szczelnie otulać cały bezkres, ale kiedy nareszcie udaje mi się zanurzyć w jej arkana, rozwiewa się trwożnie w postrzępionej fantazji. Muska pośpiesznie rozmyte kontury wypaczonch obazów, które po chwili wracają do swych banalnych kształtów.
Najłatwiej ją podejść, kiedy w chłodne świty rozpościera swoją alabastrową płachtę nad niczym. Zbliżam się wolnym krokiem udając, że jej nie dostrzegłam, że jestem tu tylko po to, by obserwować grę świateł na jeszcze sinym niebie... zanurzam się więc powoli w jej nieprzenikiwość, wciągam głęboko złaknionymi nozdrzami , lecz rzednieje natychmiast pod moim roznamiętnionym oddechem, zamieniając się w nicość.
Kiedy więc pewnego poranka nieoczekiwanie mnie atakuje, rzucam się błyskawicznie tam, gdzie świat ledwie majaczy, tam gdzie staje się bezkrwisty. Idę tam, gdzie coraz mniej jest widać i w końcu docieram gdzie nie ma niczego.
Przystaję.
Wsłuchuję się w głuchą bojaźń, która podstępnie wkrada się pod poławę mojej jaźni i oplata obślizgłymi mackami mą podświadomość. Wokół zaczynają majaczyć ukryte lęki. Monstrualne cienie wyginają się w obłudnym tańcu, perfidny szelest demaskuje najimtymniejsze sekrety. Coś mierzwi włosy, liże policzki, zdziera ubranie.
Stoję nieruchomo i bezsilny niepokój wciska się w meandry moich myśli.
Raptem wstrząsa mną niezrozumiały paroksyzmem trwogi.
Serce się zatrzymuje ... zaczyna drżeć w sercu mojej mgły.
Nie bronię się. Jestem szczęśliwy. Wiem, że nareszcie ją ująłem. Czuję ją, jestem w niej. Teraz ona mnie wabi, czaruje i zniewala. Spowija moją wyobraźnię...
Nad migoczącą srebrem rosie
mgieł wilgotnych kłębowiska
w rytm
obłąkańczych tańców pląsają...
wchłanają się
zatapiają w niestnieniu
w zawrotnym spełnieniu łączą się na zawsze.
Daniela Karewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz